Uwaga, opowiem teraz jedną historię, ale będzie ona dosyć szarawa, będzie pospolita jak trikolorowe kocięta, a jednocześnie dżdżysta, szorstka w dotyku jak stara kapa na wersalkę i podskakująca w miejscu, no naprawdę nieznośna. Chciałabym jednak na przekór temu zapowiedzieć ją trochę jak w cyrku. Proszę wyobrazić sobie dźwięk cyrkowych bębnów. W mojej głowie dudni on prawie non stop. Staram się go lekceważyć, ale tym razem wyjątkowo chciałabym użyczyć go szerszej publice i uszczknąć pół tonu z mojego zapasu na potrzeby uzupełnienia ćwierci linijki dokumentu o charakterze tekstowym. Pewnie można powiedzieć, że to zbyt efekciarskie - wielce prawdopodobne, że tak właśnie jest, ale nic nie szkodzi. Sądzę, że to i tak znacznie lepsze, niż czołówka z lwem ryczącym w animowanej obręczy ze złotej taśmy filmowej albo jutrzenka nad zamkiem, o którym większość dzieci marzy na darmo.
Nie ma sensu oceniać tej książki na podstawie samego początku lub wyrwanych z kontekstu fragmentów. Dużo tu trudnych emocji, które wylewają się w nieuporządkowany sposób, pełne odniesień do faktycznych lub zmyślonych wydarzeń. Potrzebuję jeszcze chwili czasu, żeby się we mnie ułożyła.
Żenujący wysryw frustracji autorskich. Totalny brak szacunku wobec ludzi, świata, własnych czytelników. Nic odkrywczego, nic porywającego, lektura totalnie zbędna. Gwiazdka za to, że czytałam na Legimi, więc nie mam poczucia całkowicie straconej kasy.
nie przestanie nigdy mnie zadziwiać to, że dorota kotas pisze tak jakby wlazła mi do głowy i na papier przelała to co myśle i jak się czuje. niewiarygodne
Ta książka to wrzask gniewu (rozpaczy, lęku, bezsilności, furii); potrzebne i świadome wzięcie na warsztat emocji i języka, które są społecznie (i przez nasze matki i przez nas same) bagatelizowane jako histeria, przesada, rant, coś niewygodnego, niebezpiecznego, niekobiecego, nieludzkiego. To opowieść o koszmarnym ciężarze bycia osobą w Polsce i o potwornej odpowiedzialności, jaka spoczywa na osobach, których głos i bycie są uznawane za reprezentację tego, co rzekomo marginalne, dziwne, obce, inne. Bardzo ważna, choć - a raczej właśnie dlatego, że - nie zawsze udana literacko próba podzielenia się z osobami czytelniczymi rewersem postaci publicznej Kotas, po to, żebyśmy nie czuły się tak samotne. I ten cholerny depilator!
(Wystawiłam gwiazdki, potem je zmieniłam, a potem cofnęłam. Tej książki nie powinno się oceniać. Ale algorytm działa jak działa, więc żeby więcej osób ją przeczytało, stawiam 5*, choć to nie jest adekwatne oznaczenie mojego doświadczenia czytelniczego)
rzeczy, które mi się podobały: ✿ przemyślenia o tym, jak kobiety są postrzegane w społeczeństwie ✿ fragmenty dotyczące tego, jak dziewczynki są uczone „wpasowywać” się w społeczeństwo ✿ to, jak skończyłam wreszcie czytać co mi się nie podobało: ✿ chaotyczny styl pisania ✿ autorko proszę pogódź się ze swoją matką, plus już naprawdę wiem, że masz autyzm, ja nawet też ✿ agresywny klimat książki ✿ przekleństwa ✿ brak łączności w tematach, nagłe przeskakiwanie z jednego na drugi ✿ odnoszę wrażenie, że autorka nie ma szacunku dla swoich czytelników
nie będę jej gwiazdkować, bo to trochę nie ma sensu. dorocie kotas się ulało i ja się mogę pod wieloma tymi aktami frustracji podpisać drukowanymi literami, żeby było czytelniej (nawet jako neurotypowa? i guess? osoba). jako całość jednak mnie ta mała książeczka wymęczyła i chyba bym się popłakała, gdybym miała ją czytać na jednym posiedzeniu.
miałam takie wrażenie, że może powinnam była najpierw przeczytać wcześniejsze książki kotas, zwłaszcza gdy pojawiały się w młoteczku bezpośrednie odwołania do jej twórczości i reakcji na nią. ale to już tak na marginesie.
kategoria - pisanina tak zła, że to nawet nie jest zabawne. nie nazywam tego literaturą, bo nie ma we mnie zgody na nazywanie tego literaturą. nie dbam o to, że to jeden wielki jęczing, interesuje mnie to, że jest to trywialne, odtwórcze i leniwe. piętrowe metafory ciagle o tym samym. styl, którego chyba uczą na jakichś kursach z wkurzającego stylu, który gwarantuje debiut w małym wydawnictwie i nagrodę miasta tarnowa. o co im chodzi z tymi stylizacjami na bluzgające i nieporadne językowo dziecko, które wszystko opisuje z użyciem nanjtisowej nostalgii i jakiejś wydzieliny ciała? jedna gwiazdka za brak wątku prababki. zażenowałam się.
Sympatyczna, pełna rodzinnego ciepła oraz dobrego humoru opowieść o jebaniu kotka za pomocą młotka. Czerwony Młoteczek to książka, która z ciebie zrobi twórcę, a z siebie odbiorcę. Ty się namęczysz tworząc przeróżne opinie jakie ci wpadną do głowy w trakcie czytania, a książka bezlitośnie skrytykuje je po kilku stronach. Propozycja tylko dla najodważniejszych kozaków z internetu.
"Książka-tancerka-jebana" Ciężko było mi przebrnąć przez ten pełen emocji strumień świadomości. Choć w wielu miejscach frustracje Kotas wpasowały się w moje odczucia, to niestety całość tym razem nie dla mnie.
trudno jest mi ocenić tę książkę. rozumiem negatywne opinie, bo rzeczywiście, dużo tutaj chaotyczności i podczas czytania czułam się, jakbym słuchała czyjegoś krzyku, wołania o pomoc, rozpaczliwej prośby o bycie wysłuchaną. wszystko przepełnione gniewem, smutkiem, bezsilnością. uderzyło tam, gdzie powinno, dziękuję
„Ale dlaczego nie mogę napisać normalnej książki, dlaczego nie może być w niej akcji, fabuły i tylko kilku drobnych dodatków w postaci uroczych ozdób?”
trochę się podpisuję pod tym cytatem
mam wrażanie, że po prostu nie byłam targetem. pojawiło się kilka ciekawszych fragmentów, ale ten chaos strasznie mnie męczył i gubiłam wątek. ani mnie to nie wzruszyło, ale nie rozbawiło, ani nie zasmuciło. takie nic odczuwam.
Jeśli opowieść o gniewie i zmęczeniu wkurza i męczy to chyba wszystko się udało a 5 gwiazdek jest więc murowane??
No nie tak łatwo.
Jakoś ciężko uchwytna jest dla mnie ta książka. Czuję, że nie mogę jej nie lubić no bo w takim razie nie rozumiem jej konwencji i jestem jedną z tych głupich czytelniczek, o których pisze (czy raczej wyzywa) kotas, a na dodatek moja negatywna opinia przyłoży się do jej wystarczająco trudnego życia, a tego naprawdę przecież nie chcę.
Książka stawia mnie pod ścianą, obnaża moją hipokryzję, nawołuje do przesunięcia własnej granicy buntu i uległości. Czasem trafia prosto w punkt, ale częściej przelatuje gdzieś zupełnie obok.
Wybitnie ciężko jest mi ogwiazdkować "Czerwony młoteczek", ale niekoniecznie wiem, o czym to świadczy. Czy o jej zmyślnej, ale średnio udanej przewrotności, czy może (przyznaję żałośnie) czuję się zastraszona agresywną narracją tej książki i wszystkie nieprzychylne wobec niej myśli od razu próbuję jakoś przeformułować i obronić.
Kotas jest tu niepoczytalna. W sensie nie łatwo się to czyta*. *Najpewniej osobom neurotypowym i niezbyt wysoko wrażliwym/fobicznym.
Mnie się zatem podobała ta wycieczka bez trzymanki i bez opcji sprawdzenia trasy w jakdojade. Bo nigdzie nie dojedziemy. Przystanków i jeńców nie ma. Nie ma kierownicy ani karoserii. Wszystko się rozpada w trakcie jazdy i zostaje sam skorodowany szkielet. No i ten czerwony młoteczek, który nie ma już czego rozbić i zostawia nas z pustym gestem chęci ucieczki i użycia w razie awarii. Tylko, że ten stan awarii jest zawsze i wszędzie. I trochę nie da się uciec z tożsamości, ciała, pamięci, złości i z matki. Z niej to najtrudniej.
gdybym była książką, to byłabym czerwonym młoteczkiem i gdybym była okładką książki, to byłabym okładką czerwonego młoteczka.
gdyby sformułowanie "ulało się ze mnie" było książką, to również byłoby czerwonym młoteczkiem. bo to zalewająca ze wszystkich stron i nieokiełznana frustracja. czasem trudno się w niej połapać i trzeba cofnąć się o dwie strony, ale na mnie działa, bo kotas potrafi posługiwać się słowami. niekiedy za dużo tu utartych zabaw słownych, a przekleństwa wybijają z rytmu. początek jest trudny i żeby się przez niego przebić, niekiedy trzeba napierdalać młoteczkiem, ale warto. nie można zapominać, że to wciąż pozostaje kreacja autorska, którą kotas zręcznie się bawi i którą w wielu miejscach sygnalizuje
Warta przeczytania dopiero gdy Pustostany i Cukry ma się już za sobą. Łatwiej wtedy czerpać przyjemność z czytania, bo wiadomo z jakim nastawieniem podejść do książki. Nie ocenię jej w skali od 1 do 5 ponieważ zbyt trudne jest przypisanie liczby książce, która wyklucza ze swojej treści jakiekolwiek matematyczne zabiegi.
3,75 Bardzo mi się podobała. Dużo w niej złości, buntu i trudu. Dobrze było przeczytać o niezadowoleniu, o frustracji i zobaczyć realne emocje bez warstwy metaforycznej. Autorka rzucała „kurwami” w te i we w te i to - paradoksalnie - mnie do niej zbliżyło. Wydała się taka ludzka, prosta i szczera. Odnalazłam się w tym sposobie prowadzenia narracji i poczułam się zrozumiana. Uważam, że zarówno pisanie „Czerwonego młoteczka”, jak i jego czytanie ma coś w sobie terapeutycznego. To jak zetknięcie się na nowo z głosem, który często się w sobie tłumi. Daje to poczucie komfortu i dotarcia do sedna spraw, sedna siebie.
4.5/ 'Zapamiętaj: smutek jest niezbędnym, wielofunkcyjnym wyposażeniem!' z taką energią aż miło kończyć tak dobrą książkę. Ahh, Pani Doroto jak ja panią uwielbiam!!
Bardzo intymna, aż czułam się trochę, jakbym nie powinna była tego czytać. Dużo złości i bezsilności, myślę, że bardzo prawdziwych. Wiele fragmentów sobie zaznaczyłam i zostaną ze mną na dłużej.
szczerze nie wiem czy mogłabym powiedzieć czy ta książka mi się podobała czy też nie. była napewno ciekawym przeżyciem i bardzo dobrze ją zapamiętam i z chęcią przeczytam więcej książek od doroty
Książka pisana emocjami, o emocjach i odebrana przeze mnie emocjonalnie właśnie (identyfikacja z bohaterką/em/narratorką/em może być utrudniona, bo - mam nadzieję - że większość czytających ma/miała mniej traumatyczne przeżycia). Brak fabuły (to nie zarzut, IMHO w dobrze napisanych książkach fabuła nie jest do niczego potrzebna). Piękny język - ale po lekturze "Cukrów" nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie.